– Z programem „Klasa BGŻ” ruszyliśmy w 2003 roku. Podczas moich wielu podróży po Polsce widziałem, jak wielka przepaść jest między rozwojem w dużych miastach, nie wspominając Warszawy, a mniejszych, powiatowych miejscowościach. Dzięki naszym działaniom BGŻ (przyp. red.: obecnie BNP Paribas) był prekursorem rynkowym społecznych programów edukacyjnych. Cieszę się, że „Klasa” działa do dziś i wciąż wspiera dzieciaki w edukacji – mówi dr Jacek Bartkiewicz, wieloletni prezes Zarządu Banku BGŻ, obecnie przewodniczący Rady Uczelni SGH.
Jednym z najstarszych projektów społeczno-edukacyjnych jest nagrodzony w ostatniej edycji konkursu Liderzy ESG projekt „Klasa”. Realizuje go, po przejęciu kilka lat temu Banku BGŻ, BNP Paribas, a dokładnie Fundacja BNP Paribas. O genezie powstania, pierwszych uczniach, szkołach i działaniach rozmawiamy z twórcą „Klasy BGŻ” i jej pomysłodawcą dr Jackiem Bartkiewiczem.
1. To było ponad 20 lat temu. Skąd przyszedł Panu do głowy pomysł na utworzenie Klasy BGŻ?
Pomysł był wypadkową różnych zdarzeń. Przede wszystkim moich wielu podróży po Polsce, rozmów z ludźmi i obserwacji. W pewnym momencie zrozumiałem, że wyrównywanie szans młodych ludzi jest kluczową sprawą dla rozwoju kraju. Elity w mniejszych miejscowościach, powiecie były bardzo ograniczone. Procent młodzieży z tych regionów, najczęściej biednych rodzin, studiujących był bardzo niewielki.
Szukaliśmy statystyk, korzystaliśmy z danych GUS, sami jeździliśmy po Polsce i szukaliśmy powiatów o najniższym dochodzie na mieszkańca. Trafialiśmy tam, gdzie były tzw. regiony biedy. Na początku przyjęliśmy kryterium, że kandydaci do naszej klasy powinni pochodzić z miejscowości do 5 tys. mieszkańców. Istotne też było kryterium dochodowe, poniżej minimum socjalnego.
2. Jednak równie istotnym elementem była determinacja i chęć kontynuowania nauki przez kandydata?
Oczywiście. To było kluczowe. Zauważyliśmy, że bardzo wiele z tych dzieciaków po ukończeniu gimnazjum nie kontynuowało nauki. Choć miało bardzo dobre wyniki. Najczęściej powód był bardzo prozaiczny – przerywali naukę po gimnazjum, bo dojazd do najbliższego liceum to było 20-30 km. Dla wielu rodziców i ich dzieci – bariera nie do pokonania. I pomimo chęci i możliwości na tym się kończyła ich edukacja.
3. I dlatego tak ważny był internat?
Jednym z najważniejszych elementów projektu był fakt, że trafiła nam się szkoła z własnym internatem. Liceum Słowackiego, które wcześniej miało internat dla uczniów swoich klas sportowych zmieniło profil i zlikwidowało klasy sportowe. A internat pozostał. To w nim zamieszkało pierwszych 25 uczniów.
Pierwsza „Klasa BGŻ” nie była osobną klasą w rozumieniu szkolnym. Wybrani podczas procesu rekrutacji kandydaci integrowali się z pozostałymi uczniami i chodzili do różnych klas, o różnych profilach. Celowo nie tworzyliśmy wyodrębnionej klasy, ta integracja była niezwykle ważna.
4. Pamięta Pan te pierwsze twarze? Teraz ówczesne dzieciaki mają po około 35 lat!
Pierwsze spotkanie z nimi było niezwykłe. Wszyscy założyli żółte koszulki, które dostali od banku. Byli nieśmiali i raczej tacy zawstydzeni. Natomiast gdy tych samych, niemal dorosłych już ludzi spotkałem 3 lata później na balu maturalnym nie byłem w stanie odróżnić ani ich zachowania ani wyglądu od warszawskich rówieśników.
5. Po sukcesie pierwszej Klasy BGŻ przyszedł czas na kolejne licea…
Dołączały do nas kolejne szkoły: XIV LO im. Polonii Belgijskiej we Wrocławiu (2006), I LO im. B. Nowodworskiego w Krakowie (2008), III LO im. Marynarki Wojennej RP w Gdyni (2009) i XIII LO w Szczecinie (2012). To zawsze były topowe licea. I „nasi” stypendyści świetnie dawali sobie w nich radę. Do momentu, gdy miałem bliski kontakt z programem (2012 rok) praktycznie wszyscy świetnie zdawali maturę i dostawali się na wymarzone studia. Mieliśmy zawsze wielu olimpijczyków, stypendystów.
Dzieciaki dostawały od nas wsparcie nie tylko finansowe. Czasem trzeba było pomagać im w bardzo prostych kwestiach. Zaczęliśmy także organizować obozy integracyjne przed rozpoczęciem roku szkolnego. Nie tylko po to, aby się poznali. Te dwa tygodnie były także obozem językowym, gdyż poziom angielskiego był bardzo zróżnicowany pomiędzy dziećmi z naszego programu a młodzieżą z dużych miast.
6. Integracja nie tylko na początku miała znaczenie?
To są często przyjaźnie i znajomości na całe życie. Absolwenci „Klasy” utworzyli stowarzyszenie – trzymają się razem. Moim skrytym marzeniem było, aby nasi absolwenci po studiach wracali do swoich lokalnych społeczności, do swoich miejscowości lub przynajmniej na teren, z którego pochodzą. Szybko przekonaliśmy się jednak, że to nie było możliwe. Zrobiliśmy nawet badania z Akademią Ekonomiczną w Krakowie. Pokazały one, że takie osoby, które wyjeżdżają uczyć się poza swoją lokalną społeczność, owszem identyfikują się ze swoimi rodzinnymi stronami, mogliby np. kandydować w wyborach z tego regionu natomiast mieszkać, pracować i zakładać rodzinę chcą już gdzie indziej.
7. Program powstał zanim świat zaczął odmieniać przez wszystkie przypadki termin ESG. Jak Pan ocenia obecnie prowadzone działania społeczne właśnie w kontekście wymogów ESG?
Jako przewodniczący komisji etyki działającej przy Związku Banków Polskich często poruszam tematy związane ze wspieraniem ESG. Obserwuję niestety coraz powszechniej występujące zjawisko „greenwashingu”. Często mam wrażenie, że nie ma kompletnie zrozumienia wielu kwestii związanych z tematyką społeczną. A to bardzo źle rokuje. Może przecież spowodować, że nasze firmy niebawem wypadną z łańcuchów dostaw. Dla wielu realizacja tych kilkudziesięciu wskaźników potrzebnych do oceny ryzyka ESG może okazać się problematyczna.
Młodzi ludzie zdecydowanie lepiej czują i identyfikują różne problemy społeczne. Są świadomi zmian klimatycznych i realnego zagrożenia.
8. Jak Pan ocenia szczerość i chęć realnego niesienia pomocy przez firmy?
Według mnie nie więcej niż 40 proc. działań to prawdziwe społeczne zaangażowanie, z sensem i planem. Jest zatem pole i przestrzeń do działania. I nie ma na co czekać. Musimy podążać za, bardziej niż nasza, rozwiniętymi gospodarkami, by zapewnić sobie odpowiednie miejsce i pozycję na rynku.